W końcu zdobyliśmy upragnione środki na nasze przyszłe mieszkanie. Przypuszczalnie wybraliśmy już swoją lokalizację; wiemy, w której dzielnicy chcielibyśmy spędzić życie, a przynajmniej lwią jego część. Mogłoby się wydawać, że wszystkie problemy za nami. Nic bardziej mylnego!
Należałoby się zastanowić, jaką drogą odbędzie się kupno mieszkania. I przede wszystkim, czy interesuje nas mieszkanie od dewelopera, jak to kiedyś mawiano o samochodach – „nówka nie śmigana”, czy też mieszkanie z rynku wtórnego. Oba te rozwiązania mają swoją, niemałą, grupę zwolenników. Osobiście sytuowałabym się w tej drugiej grupie, ale rozumiem i jednych, i drugich.
Nowe mieszkania budowane w równie nowych technologiach są nowoczesne i stosunkowo nieźle zaprojektowane. Najczęściej – o ile zdecydujemy się wcześnie, na etapie powstawania domu czy osiedla – mamy możliwość ingerencji w kształt naszego nowego lokum, w rozplanowanie jego przestrzeni zgodnie z naszymi potrzebami i oczekiwaniami. Z reguły projektujący nowe osiedla, czy też pojedyncze apartamentowce, architekci są otwarci na nasze sugestie, oczywiście, o ile te nie naruszają obowiązujących norm technicznych i nie zaburzają architektonicznej koncepcji tychże kreatorów przestrzeni.
Jak wspominałam, należę do tej grupy potencjalnych mieszkańców, która wybrałaby kupno mieszkania z tak zwanego odzysku. Rzecz jasna, sprawa nie dotyczy totalnie wszystkich, bez wyjątku, mieszkań z rynku wtórnego.
Kupując mieszkanie od dotychczasowych właścicieli, lub też biura nieruchomości, musimy wiedzieć, o co nam chodzi, czego szukamy i jakie niedogodności – w związku z tym – jesteśmy w stanie zaakceptować. I czy na pewno mamy dosyć czasu i cierpliwości, żeby borykać się z przedłużającym się remontem, z „niespodziankami”, które zawdzięczamy kolejnym lokatorom i wcześniej remontującym owo mieszkanie ekipom, a często domorosłym majstrom. Jeśli to, o czym powyżej nas nie przeraża, to możemy wiele zyskać.
Nie mówię w tym momencie rzecz jasna o mieszkaniach w powojennych wieżowcach, czy też w blokach w stylu „późny Gierek”. Mam na myśli mieszkania w kamienicach, najlepiej z międzywojnia, o ile się oczywiście tu i ówdzie zachowały, albo też – zostały po wojnie pieczołowicie zrekonstruowane.
Dlaczego właśnie budownictwo okresu międzywojennego? Otóż dlatego, że architekci tego okresu byli nie tylko mistrzami, ale wręcz wirtuozami projektowania. Projektowane przez nich budynki mieszkalne (i nie tylko) są istnym majstersztykiem. Posiadają znakomite proporcje, wręcz doskonałe. Mają również symetrycznie rozmieszczone okna i drzwi.Jeżeli nie identyczne, to przynajmniej w sensowny sposób komponujące się z całością. Wszystko na swoim miejscu. Detale architektoniczne charakterystyczne dla tego okresu zdobią, a nie szpecą budynek. Czysta forma – nie inaczej!
Nie znajdziemy tam sytuacji współcześnie często spotykanych, szczególnie w domach jedno- czy kilkurodzinnych, gdzie na przykład jeden budynek może poszczycić się pięcioma lub więcej rodzajami okien, i do tego bardzo dziwnie rozmieszczonych! Niestety, znam takie kwiatki!
I jak tu nie kochać starych kamienic?